Головне меню
Tylko ja jeden w tej wsi miałem telefon. Wieś prawie czysto ukraińska, pięć rodzin polskich, leżała w szerokiej dolinie Bugu, okulona z jednej strony wysoką, ale niestromą skarpą, z drugiej leniwą, łagodną rzeką, wijącą się niezliczonymi skrętami poprzez płaskie, szerokie łąki. Na cyplu wyżej położonym, wrzynającym się w nadbrzeżne pastwiska, na wprost mego domu, który stał na wyniosłym brzegu skarpy, szarzała stara drewniana cerkiew.
Lato było upalne to lato 1938 roku. Wśród dzwoniącej ciszy czerwcowego przedpołudnia pracowałem w moim gabinecie, gdy gwar głosów za oknem kazał mi wstać od biurka i przejść przez sień do drzwi wchodowych. Kilkunastu moich sąsiadów, chłopów ukraińskich, stało przed schodami. Zaproszeni przeze mnie wypełnili gabinet. Oczy ich, przerażone, niepewne, a zarazem jakby czegoś wyczekujące, skierowały się na czarny sprzęt, wiszący na ścianie: na telefon.
-
-
Znieruchomiałem, zaskoczony. O takich zamiarach nic nie słyszałem. Mieszkałem wprawdzie daleko od miasta powiatowego, stolicy jednego z południowych powiatów Ziemi Chełmskiej, ale sympatycznego, towarzyskiego starostę, majora w stanie spoczynku, znałem dobrze, rozmawiałem z nim nieraz o trudnościach współżycia dwóch narodowości, osiadłych od wieków w tym zakątku, a mimo to nie uprzedził mnie o możliwości takich poczynań, chociaż niedawno zetknął się ze mną na posiedzeniach komisji sejmiku. Przed sobą widziałem podniecone twarze, wpatrzone we mnie i w telefon. Wiedziałem, że stary ławnik nigdy niczego nie mówi na wiatr; wierzyłem, że naprawdę właśnie tak widział i dokładnie to słyszał.
-
Połączenie otrzymałem szybko; rozmowa była krótka. Starosta potwierdził wiadomość. Wczoraj, mówił, rozebrała policja już kilka cerkwi, to idzie prędko, mają dobrych fachowców; dzisiaj kolej na waszą wieś i kilka sąsiednich. Oczywiście, do rozbiórki przeznaczone są cerkwie nieużywane, opieczętowane. Według umowy z metropolią prawosławną pozostaje jedna cerkiew na gminę, parafialna, obecnie czynna.
Na moją uwagę, że cerkiew w naszej wsi pozostaje pod opieką konserwatora, jako zabytek budownictwa drewnianego z końca XVII wieku, odpowiedział, że niestety to jej nie ocali. Ubolewał nad tym, jego zdaniem, nie przemyślanym rozkazem, ale rozkaz jest, rozkaz z województwa, rozkaz do pilnego wykonania -
Rozmowa skończyła się. Moi sąsiedzi, ludzie starsi, którzy w tej cerkwi byli chrzczeni, w niej brali śluby, w niej chrzcili swoje dzieci, których ojcowie bronili jej za carskiego prześladowania unii, patrzyli tępo przed siebie. Ich serca kurczyły się z bólu, tak jak i moje, ich czaszki rozsadzały myśli, zapewne bardzo do moich podobne. Mieli dotychczas nadzieję, że ta zapieczętowana przez władze cerkiew jednak kiedyś otworzy się na przyjęcie ich, wiernych chrześcijan, starali się o to usilnie, także za moim pośrednictwem, w województwie... Nie chcieli bezbożnictwa młodych... Do cerkwi parafialnej, do wsi gminnej, było osiem kilometrów, przez lasy, w deszcze nieprzebytą, błotnistą drogą. Może raz do roku, albo dwa, na Boże Narodzenie lub na święto Jordana ktoś tam chadzał; jak się żenił, jak chrzcił... Ale na co dzień wyrastały ich dzieci dziko, bez Boga.
Pożegnaliśmy się, wyszli.
Stanąłem przy oknie i patrzyłem na odległą o niecałe pół kilometra cerkiew. Zobaczyłem zajeżdżające samochody, zbierający się tłum. Po chwili biegłem tam i ja.
Szła cała wieś. Szły kobiety z dziećmi na rękach, ze starszymi dziećmi oprzy spódnicach; dziewczęta, chłopcy i młodzi mężczyźni w koszulach mokrych od znoju polnej pracy; starzy gospodarze, rośli, wąsaci, w czapkach mimo upału. Przyłączyłem się do nich.
Wiedzieli, że jestem katolikiem, że kieruję Akcją Katolicką w powiecie, ale czuli, że łączy mnie z nimi i chrześcijaństwo, pojęte jako wiara w jednego Boga w Trójcy i jako ład moralny w doczesności, i cienie dziadów, którzy tę cerkiew wznosili, i wreszcie stary duch tej wspólnej ziemi, duch Rzeczypospolitej. Przyjęły mnie więc załzawione spojrzenia, pełne zrozumienia, dlaczego tu jestem; nie zdziwione, ale przeciwnie, mówiące: jesteś z nami, tak trzeba.
Cerkiew była otoczona szeregiem ludzi w granatowych mundurach. Dwa karabiny maszynowe groziły tym, którzy chcieliby ich czynnościom przeszkodzić. Długie drabiny stały oparte o szare, modrzewiowe ściany, a na omszałym gontowym dachu uwijali się ludzie z siekierami, odbijając krokwie i zakładając mocne grube liny. Tłum zbierał się wkoło, gęstniał i stał milczący.
Ludzie z dachu zsunęli się po drabinie i odstawili je. Końce zwisających spod okapów lin przymocowali do samochodów. Motory zawarczały na pełnym gazie. Rozrywane wiązania starych zrębów zatrzeszczały, załamały się z hukiem, ściany zachwiały się. Ale nim runęły, padł na kolana tłum i jęk przeciągły, szloch i zawodzenie zagłuszyły grzmot walącego się na stos belek dachu. Piękne rajskie wrota z lipowego drzewa, oryginalne dzieło miejscowych snycerzy z XVIII wieku, malowane i złocone, leżały połamane. Tłum klęczał, modląc się i płacząc.
Ludzie w granatowych mundurach i ci z siekierami zabierali karabiny maszynowe, narzędzia, liny, składali drabiny i wsiadali do samochodów. Odjeżdżali, by dalej wypełniać rozkazy.
Nazajutrz rano przyjechał nasz proboszcz. Parafia katolicka miała swój kościół i plebanię w miasteczku nadbużańskim, głośnej ongiś siedzibie wojewody poznańskiego Jana Ostroga, statyty, humanisty i autora "Myślistwa z ogary". Młody, bardzo bystry i gorliwy proboszcz był wzburzony. Opowiedział mi, że cerkiew filialna, nie parafialna, ale używana, stojąca o kilkaset metrów od jego plebanii, została również zburzona wśród dramatycznych okoliczności.
Proboszcz prawosławny, który w tej cerkwi odprawiał nabożeństwa, jako w swojej filii, przestrzeżony, że grozi jej także zburzenie, konsekrował w przeddzień chleb i wino i pozostawił je na ołtarzu. Policjanci, eskortujący rozbierających cerkwie rzemieślników, poinformowani o tym przez sołtysa owej miejscowości, Polaka i katolika, wyłamali drzwi wejściowe i przekonali się o prawdziwości doniesień. Pojechali więc samochodem do odległej o dziesięć kilometrów prawosławnej parafii. Jej proboszcz oświadczył im, że nie posłucha rozkazu, nie ubierze szat liturgicznych i nie pójdzie z nimi, by usunąć lub spożyć Ciało i Krew Pańską. Założono mu kajdanki, siłą ubrano go w szaty obrzędowe, zawieziono na miejsce i biciem zmuszono do zabrania Sakramentu Ołtarza. Cerkiew zburzono.
Nasz proboszcz czuł pełną jedność chrześcijańską z popem prawosławnym. Płakał ze wstydu i oburzenia.
Może słusznie...
W Ziemi Chełmskiej zburzono około czterystu cerkwi. U konserwatora wojewódzkiego w Lublinie, prof. Dutkiewicza, duży pusty pokój obok jego biura zawalony był ikonami, rzeźbami, rajskimi wrotami, przeważnie nadłamanymi, uszkodzonymi. Żałosne resztki rozwalonego gmachu państwowości polskiej, który to niegdyś wznosiliśmy z modrzewiowych bierwion na fundamencie polsko-
Ale widocznie firmujący nasz rząd premier uważał, że tak trzeba, abyśmy mogli już wrótce potem być "silni, zwarci, gotowi". Aby móc nie dać nikomu "ani guzika"...
Pan Sławoj nie dał rzeczywiście nikomu ani jednego guzika ze swego munduru: zachował wszystkie uciekając do Rumunii. Ale chyba już dwa lata przedtem zgubił coś może ważniejszego. choć imponderabilium: honor narodu. (...)
Potworną okupację niemiecką przetrwałem wraz z rodziną w znacznej mierze dzięki życzliwej postawie moich ukraińskich sąsiadów. Dopiero straszny rok 1943, gdy łuny pożogi, świecące noc w noc naokoło, gdy jęki i wrzaski towarzyszyły bratobójczej rzezi, dopiero ten huk przeniósł nasze ciche, nadbużańskie doliny w czasy Gonty i Żeleźniakowa. Schronienie dawały lasy: kryły prześladowanych, były mieszkaniem dla tych których obejścia spalono, fortecą dla walczących. Wysokie, proste pnie sosen pod sklepieniem igliwia przypominały im domy Boże, kościoły i cerkwie, i te zburzone dwa lata przedtem, i te, jeszcze ostałe; rozłożyste gałęziste dęby i graby były jak okapy ich chat popalonych lub opuszczonych; smukłe brzozy, osiki, olchy przyjaźniejsze się zdały, niż opłotki i sady wsi, nawiedzanej przez niemieckiego wroga lub kipiącego śmiertelną nienawiścią sąsiada. Splątane gęstwy krzewów dawały bezpieczniejszy sen niż izba stojącej przy drodze chaty.
Szedłem także kiedyś w owym roku ścieżką przez las. Kładł się już wieczorny zmierzch i czerwony blask zachodu świecił przez konary, budząc niepokój -
-
-
-
Opowiedział mi, że przed dwoma dniami napadnięto w nocy ich wieś. Sąsiad Ukrainiec zarąbał siekierą jego młodą żonę i dwoje małych dzieci. On ocalał, bo spędzał noc w oborze, przy cielącej się krowie, i przemknął się przez dobrze sobie znane sady i opłotki do lasu. Rozdziera jeszcze jego uszy krzyk żony i dzieci, mordowanych w chacie; zdaje mu się, że widzi sąsiada skradającego się z siekierą ku drzwiom. Nie pobiegł swoim na ratunek, bo opodal, jakby pilnując sąsiada, stało kilku obcych z pepeszami. Wiedział, że nikomu nie pomoże, a sam zginie, zanim dopadnie drzwi.
Skończył swoją opowieść. Przez las szła groza; śmierć unosiła się z wieczornym oparem. Ale nagle chłop podniósł na mnie jasne, szare oczy, wbił we mnie spojrzenie pełne rozpaczy i jakby zrozumienia i szepnął: -
To był głos naszej ziemi.
Godło "Raróg"
Reportaż ten był nagrodzony w konkursie zorganizowany przez "Wiadomości Londyńskie" w 1962 r.
Źródło:"Wiadomości Londyńskie", 26 maja 1962 r.
Тільки я один у селі мав телефон. Село [Голуб'є -
Літо було гаряче -
У якій ви справі? -
В село приїхала поліція, -
Приїхали автами, привезли драбини -
Я занімів, здивований. Про такі наміри я нічого не чув. Щоправда, я мешкав далеко від повітового міста [Грубешів-
-
Мене сполучили швидко. Розмова наша була коротка. Староста потвердив звістку. Учора, казав він, поліція вже розібрала кілька церков. Це йде хутко, бо вони мають добрих фахівців. Сьогодні черга на ваше село й на кілька сусідніх. Очевидно, що на знесення призначені тільки церкви невикористовувані, замкнені. За умовою з право-
Розмова скінчилася. Мої сусіди, старші люди, які були в тій церкві хрещені, у ній брали шлюб, у ній хрестили своїх дітей, а їхні батьки боронили її за часів царських переслідувань унії, тупо дивилися просто себе, їхні серця стискалися з болю, як і моє серце, їхні голови розколювалися від думок, що були, напевно, дуже схожі з моїми. Ма-
Попрощалися й вийшли.
Я став коло вікна й дивився на церкву, що була за яких півкілометра. Бачив, як під'їжджали авта, збирався натовп. За хвилину біг туди і я.
Йшло все село. Йшли жінки з немовлятами на руках і з старшими дітьми коло спідниць, дівчата, хлопці й молоді чоловіки в сорочках, змокрілих від тяжкої праці па полі, старші господарі, росляві, вусаті, у великих шапках, хоч була спека. Я приєднався до них. Вони знали, що я католик, що керую Католицькою акцією в повіті, але відчували, що єднає мене з ними і християнство як віра в триєдиного Бога, і як моральний лад у минущому земному житті, і тіні предків, які цю церкву зводили, і врешті старий дух цієї спільної землі, дух Речі Посполитої. Отож зустріли мене погляди, сповнені сліз, але і зрозуміння, чого я тут, не здивовані, а. навпаки, вирозумілі, що промовляли: Ви з нами, так і треба.
Церква була оточена шеренгою людей у темно-
Люди з даху злізли по драбинах і відставили їх. Кінці звислих з піддашшя линв причепили до вантажних авт. Мотори загуркотіли на повному газі. Затріщати й з шумом зламатися в'язі старих зрубів, захиталися стіни. Але перш ніж вони рухнули, натовп упав на коліна і протяжний зойк, ридання й голосіння заглушили гук падіння на купу балок даху. Прегарні "царські врата" з липового дерева, оригінальний твір різьбарів XVIII століття, мальовані й золочені, лежати поламані. Натовп стояв навколішки, молячись і плачучи.
Люди в темно-
Вранці приїхав наш парох. Католицька парафія мала свій костел і плебанію в надбужанському містечку [Крилів -
Православний парох. який правив у тій церкві як у своїй філії, був попереджений, що їй також загрожує зруйнування. Він посвятив напередодні хліб і вино й залишив їх на вівтарі. Поліціянтів, що супроводили робітників, які мали розібрати церкву, повідомив про це солтис тієї місцевості, поляк і католик. Поліціянти виламали церковні двері й переконалися, що це справді так. Тоді поїхати автом до православної парафії, за десять кілометрів від того села. Парох заявив їм, що не послухає їхнього наказу, не забере риз і не поїде з ними, щоб винести Св. Тіло і Кров Христову. Тому силою наділи на нього облачення. взяли в наручники, завезли на місце й побоями примусили забрати Святі Тайни з вівтаря. А церкву зруйнували.
Наш парох відчував певну християнську єдність з православним попом. Плакав із сорому й обурення... Може, й слушно...
Це діялося 1938 року. Тоді правив Річчю Посполитою уряд генерала Славоя-
На Холмшині було зруйновано понад 400 церков. [Цифра перебільшена, понад 100 -
Але, мабуть, даючи своє ім'я нашому урядові, прем' єр уважав, що так треба, щоб уже невдовзі бути "сильними, згуртованими й готовими". Щоб не дати нікому "ані ґудзика...". Пан Славой справді не дав нікому ані ґудзика зі свого мундира: зберіг їх усі. тікаючи до Румунії... Але чи ще не за два роки перед тим загубив щось, може, важливіше, щось неоціненне: честь народу. (Не знаю подробиць подорожі пана генерала. Можливо, однак, що, заки дістався до Румунії, відпав у нього якийсь трохи слабше пришитий ґудзик? Очікую споминки на цю тему з-
Жахливу німецьку окупацію я пережив значною мірою завдяки прихильному ставленню до мене моїх українських сусідів. Тільки страхітливий 1943 рік, коли щоночі довкола розливалися заграви пожеж, коли чулися зойки й крики братовбивчої різанини, тільки цей рік переніс наші тихі надбужанські долини в часи Ґонти й Залізняка. Прихисток давати ліси: ховали переслідуваних, були домівкою тим. кому спалено обійстя, і фортецею для тих. що боролися. Високі, прямі стовбури сосон під склепінням хвої нагадували їм Божі храми -
Я йшов також кудись того року лісовою стежкою. Вже западав вечірній присмерк і червоний блиск призахідного сонця проглядав крізь верхи дерев, викликаючи неспокій, а може, й страх перед червоною загравою, яка кожної ночі освічувала в щораз іншому місці обрій. З гущавини безшумно з'явилася людина.
-
Я полегшено зітхнув. Це був молодий селянин з сусіднього села, поляк.
Мусите ховатися? -
Та власне ні. Але я в дорозі, і тому волію йти лісом. Іду до двоюрідних братів під Красностав. Там спокійніше, бо то чисто польська сторона.
Розповів мені, що два дні тому вночі напали на їхнє село. Сусід українець зарубав сокирою його молоду жінку й двох малих дітей. Він лишився живий, бо був тієї ночі в хліву -
Він скінчив свою розповідь. Лісом блукав жах: смерть витала над вечірньою імлою. Але несподівано хлоп підніс на мене очі, подивився пильно, поглядом, сповненим розпачу і ніби зрозуміння, й шепнув:
-
Це був голос нашої землі.
Евстахій Сьвєжавський